Doskonały wieczór – rozmowa z Pawłem Piterą
Temat pracy przy farsach ostał omówiony przy programie do Boeing, boeing, dlatego zajmijmy się amatorskim badaniem zjawiska wieczoru kawalerskiego jako takiego.
– Zacznijmy od tego, że za „moich młodych czasów” nie było czegoś takiego jak zabawa w wieczór kawalerski. Ten pomysł na spędzanie ostatnich chwil wolności przez przyszłego pana młodego przyszedł do nas pewnie jakieś dwadzieścia lat temu. Dzisiaj niektórzy nazywają ten obyczaj już tradycją, ale ja niekoniecznie upierałbym się przy tym słowie. Wcześniej na ziemiach polskich istniało coś takiego jak specjalna impreza dla pana młodego, ale nie była ona aż tak popularna jak rozpleciny, czyli coś, co teraz nazwalibyśmy wieczorem panieńskim. Rozpleciny, zwane też „warkoczem”, to dawny obrzęd obchodzony przez narzeczoną i jej druhny w ostatni wieczór przed ślubem. Było to symboliczne pożegnanie panieństwa. Przy śpiewie właściwym tej okoliczności dziewczyny przystrajały włosy panny młodej gałązkami, kwiatami i kokardkami. Tak udekorowany warkocz chowano pod chustę. Kiedy do domu przybywał orszak weselny ze starostą na czele, ale bez pana młodego, przy dźwiękach kapeli starosta, pierwszy drużba lub brat dziewczyny ściągał jej chustę z głowy i rozplatał warkocz, usuwając ozdoby. Towarzyszyła temu najczęściej trwająca do białego rana zabawa. Zapewne i mężczyźni w dawnych czasach w jakiś sposób obchodzili ostatnie chwile przed zawarciem małżeństwa, ale ich przebieg nie był aż tak romantyczno-liryczny. Podejrzewam, że skupiał się głównie na tym, co teraz, czyli na konsumpcji napojów wyskokowych. Wieczór kawalerski w takim kształcie, w jakim ochoczo dzisiaj się go celebruje, to, jak powiedziałem, swojska wersja tego, co Anglicy zapoczątkowali w swoim kraju. Brytyjska kultura klubowa, uważana za bastion konserwatyzmu – choć już nie jest w stanie oprzeć się współczesnym trendom obyczajowym – była matecznikiem wieczorów kawalerskich. Trzeba pamiętać, że pierwotnie obowiązującą zasadą było spędzanie tej imprezy wyłącznie w męskim gronie. Dlatego – wracając do farsy Hawdona – tak bardzo dziwi Tomka, że jego przyjaciel po kawalerskiej imprezie wylądował w łóżku z dziewczyną. Przecież żadnej kobiety na wieczorze nie było.
– Zna pan taką historię, że któreś z państwa młodych w ostatniej chwili ucieka sprzed ołtarza?
– Słyszałem o dwóch takich przypadkach, które zdarzyły się w znajomych kręgach. Podejrzewam, że wcześniej po prostu brakowało tym ludziom śmiałości na przeprowadzenie „męskiej”, uczciwej rozmowy z partnerem. Takiej, która wyjaśniłaby wszelkie obawy i pozwoliłaby w mniej spektakularny sposób podjąć decyzję o ewentualnym rozejściu się młodych ludzi. Na tym braku wcześniejszego dogadania się oraz braku odwagi Maurycego zbudował Robin Hawdon bawiącą nas do łez tę dramatyczną w gruncie rzeczy historię. Przecież nikt z oglądających nie ma wątpliwości, że życie z atrakcyjną, ale jakże despotyczną Sandrą może być co najmniej uciążliwe. Wie o tym również sam zainteresowany, czyli Maurycy, i z tego powodu się upija. Ale nie odwołuje ślubu, tylko na zasadzie „jakoś to będzie” brnie w przygotowania. Tak jak większość osób, które znajdowały się w podobnej sytuacji, nasz bohater boi się skandalu, wyrzutów, kłótni i absmaku. No przecież rosół ugotowany i wódka się mrozi, więc po co nam trudności.
– Gdyby autor Wieczoru kawalerskiego nie skroił tak wyśmienicie postaci Sandry, nie byłoby całej jakże śmiesznej opowieści.
– To prawda. Energia, zamaszystość i bezkompromisowość, jakimi Hawdon obdarzył pannę młodą, wystarczyłaby na powołanie do życia jeszcze kilku równie pełnokrwistych osób. W ogóle chapeau bas Hawdonowi za postacie w Wieczorze kawalerskim. Odżegnując się – jak zawsze – od dorabiania ideologii i analizy psychologicznej komediowych bohaterów, muszę przyznać, że galeria typów ludzkich opisana poprzez wartkie i prawdziwie śmieszne dialogi jest doskonale skomponowana.
[rozmawiała Magdalena Musialik]